Od dawna marzyłem, żeby ją zobaczyć. Znając dobrze sąsiednią Majorkę i Minorkę, wyobrażałem sobie jaka jest. Przecież Ibiza, znana głównie z nocnego życia, klubów i występów najlepszych dj’ów na świecie musi mieć swoje drugie oblicze. Coś co zostało sprzed czasu, kiedy została odkryta w latach 70-tych przez Hipisów, którzy znaleźli tu idealne miejsce do życia. Wtedy była jeszcze niedostępna dla masowej turystyki, umożliwiając ucieczkę od cywilizacji. Dzisiaj wszystko się zmieniło. Wystarczy wsiąść w samolot by po 3 godzinach lotu stanąć na jej brzegu.
La isla blanca – biała wyspa… Wiejskie białe domy z pomalowanymi na niebiesko, turkusowo bądź pistacjowo okiennicami kontrastują z otaczającą ich pomarańczowo czerwoną ziemią i gdzieniegdzie rosnącymi piniami. Każdy tradycyjny dom ma długą werandę, coś w rodzaju ganku obrośniętego bugenwillą, glicynią bądź innym pnączem, dającym ukojenie od prażącego słońca. Wyspa jest niewielka i można ją objechać nawet w jeden dzień. Żeby jednak poczuć jej prawdziwy klimat potrzeba znacznie więcej czasu.
Sant Joan de Labritja, Santa Agnes de Corona, Santa Eularia des Riu… Każda wioska poza stolicą ma w swojej nazwie świętego – patrona oraz niewielki kościół – zawsze bielony o prostej konstrukcji, zachwycający we wnętrzu ascetyzmem, prostotą i spokojem, ożywając tylko podczas świąt, mszy i ceremonii. Wchodząc do środka można przenieść się w czasie, bo od ich powstania kilka wieków temu, niewiele się zmieniło.
Jednak chyba najbardziej zachwyciła mnie Eivissa – stolica wyspy. Szczególnie pięknie wygląda o poranku lub przed zachodem, lśniąc w promieniach wschodzącego i zachodzącego słońca. Otoczona dookoła bezkresnym turkusem morza wydaje się jak z bajki. Ze swoim pięknie położonym na wzgórzu starym miastem Dalt Villa, dawną dzielnicą rybacką Sa Penya oraz nadbrzeżną La Marina, tworzy niezwykłą kompozycję zachwycającą swoim śródziemnomorskim klimatem, kolorami i życiem które na dobre rozpoczyna się dopiero wieczorem i trwa nieprzerwanie do rana.
Będąc na Ibizie, trudno nie wybrać się na pobliską Formenterę – najmniejszą i chyba najpiękniejszą z wysp Balearów. Chociaż niewielka, zaskakuje pięknem i nie pozwala o sobie zapomnieć. Turkusowy kolor i przejrzystość otaczającego ją morza zachwyca nie ustępując w niczym najpiękniejszym plażom Karaibów. W licznych małych zatoczkach natrafiamy co chwilę na stare tradycyjne łodzie rybackie, schowane na brzegu w kamiennych bądź drewnianych pokrytych palmowymi liśćmi szopach. Każda z nich jest inna, wyjątkowa i zapewne mogłaby opowiedzieć niejedną historię. Na Formenterze odkrywałem co chwilę małe światy, schowane poza utartymi szlakami. Mała plaża, która zamiast piaskiem pokryta była mnóstwem wyrzuconych na brzeg muszli, zatoczka gdzie rybacy schowali kilka starych łodzi, mała knajpka z hiszpańską muzyką w tle, która rozłożyła się na brzegu morza… Wyspa ta potrafi zauroczyć. Wystarczy tylko zatopić się w jej rytmie, zapachach czy kolorach zmieniających się wraz z porą dnia.
Ibiza i Formentera zachwyciły mnie i z pewnością tu wrócę poznać je jeszcze bliżej. Przejdę inną wiejską drogą, przysiądę na brzegu ukrytej pomiędzy skałami zatoki, rozkoszując się szumem rozbijających się fal, ciepłem morskiego wiatru i pachnącego morza. Pozostaje mi tylko czekać dnia kiedy znów je zobaczę…